Na bogatym w ropę południu Nigerii firmy spalają tyle gazu, że wystarczyłoby go do zasilenia całej Afryki Subsaharyjskiej.
Niektórzy mieszkańcy próbowali walczyć z Eni
Na rozległych obrzeżach Port Harcourt, miasta na bogatym w ropę naftową południu Nigerii, metalowe wieże wystrzeliwują w niebo strumienie czerwonych i złotych płomieni. Nawet w pewnej odległości od flar powietrze jest gęste i gorące, nasycone toksycznymi zanieczyszczeniami.
A jednak życie tu trwa. Każdego ranka, około 5 rano, można zobaczyć dziesiątki kobiet suszących arkusze manioku w palącym upale. Jest to niebezpieczna praca: niedawno dwóch mieszkańców zginęło w wyniku wybuchu flary gazowej, podczas gdy inni mieli poparzoną skórę w wyniku wypadków.
W całej Nigerii ponad 230 000 osób mieszka w promieniu dwóch kilometrów od flary gazowej, wdychając wytwarzane przez nią czarne opary i toksyny.
Firmy wykorzystują pochodnie do spalania gazu ziemnego wytwarzanego podczas wierceń w poszukiwaniu ropy naftowej – jest to tańsza i łatwiejsza opcja niż jego magazynowanie. Według Banku Światowego, globalna ilość gazu traconego w wyniku spalania jest wystarczająca do zasilenia całej Afryki Subsaharyjskiej.
Nigeria, będąca największym krajem na kontynencie pod względem spalania gazu ziemnego, podjęła wysiłki w celu ograniczenia tej praktyki: w latach 2018-2019 kary nałożone przez rząd w związku z nielegalnym spalaniem gazu wzrosły z 12,5 mln GBP do 247 mln GBP. Postępy są jednak powolne.
Konsekwencje okazują się druzgocące. W Port Harcourt, najbardziej zaludnionym mieście w delcie Nigru, częstość występowania wad wrodzonych wynosi 20,73 na 1000 żywych urodzeń, w porównaniu z 04,15 w południowo-wschodniej Nigerii i 05,51 w północno-wschodniej części kraju, zgodnie z badaniem z 2022 roku.
„Głównym wyjaśnieniem tego [zdrowotnego] nieszczęścia w Delcie jest to, że region ten był nękany znacznym zanieczyszczeniem środowiska w ciągu ostatnich 52 lat przez produkty wydobycia ropy naftowej i wiele innych źródeł” – powiedzieli autorzy artykułu.
Reporterzy zmierzyli powietrze w Port Harcourt i odkryli, że ilość cząstek stałych wystarczająco małych, aby dostać się do płuc, była dwukrotnie wyższa od poziomów zalecanych jako bezpieczne przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). W niektórych częściach miasta poziom cząstek stałych czterokrotnie przekraczał wytyczne WHO dotyczące bezpieczeństwa.
Wdychanie dużych cząstek zanieczyszczeń może podrażniać oczy, nos i gardło. Mniejsze cząstki, zwane PM2.5, są bardziej niebezpieczne, ponieważ mogą dostać się do głębokich części płuc – a nawet do krwi – i powodować długotrwałe trudności w oddychaniu.
Dr Bieye Briggs, lekarz zajmujący się zdrowiem publicznym na Uniwersytecie w Port Harcourt, który bada skutki zdrowotne spalania gazu, powiedział, że jego dwuletnia córka stała się ofiarą wysokiego poziomu zanieczyszczenia w mieście.
„Trzy tygodnie temu obudziłem się w środku nocy”, mówi. „Kiedy się obudziłem, zobaczyłem płaczącą żonę, siedzącą przy mojej córce. Nie mogła oddychać, a moja żona płakała. Czułem się bardzo bezradny. Jestem lekarzem, pomagam innym ludziom, pomagam innym pacjentom, a jednak nie mogę pomóc mojemu dziecku”.
„Nie mam innego wyboru, jak tylko wykonywać tę pracę
Kobiety, które pracują w pobliżu wież spalania w elektrowni gazowej Otu-Jeremi, położonej na obrzeżach miasta, twierdzą, że rozwinęły się u nich różne komplikacje zdrowotne, od słabego wzroku, przez trudności w oddychaniu, po ciągłe bóle głowy. Ich dzieci, przywiązane do ich pleców podczas pracy pod płonącymi płomieniami, prawdopodobnie będą cierpieć na te same dolegliwości.
„Ale nie mamy innego wyjścia, jak tylko wykonywać tę pracę” – mówi Joy, sprzedawczyni manioku z dzielnicy Warri, która wykorzystuje wieże pochodni w Otu-Jeremi do suszenia swoich produktów. Bez ciepła generowanego przez płomienie, arkusze manioku nie mogą być przygotowywane i sprzedawane na lokalnym rynku. „Musimy utrzymać nasze rodziny” – dodaje.
Jednak wiele osób z Warri, podupadłych na zdrowiu, ma już dość.
W dniu, w którym reporterzy odwiedzili miejsce wydobycia gazu Otu-Jeremi, zebrał się niewielki protest 40 osób. Jedna z kobiet powiedziała, że jej córka zachorowała tak bardzo w wyniku spalania, że jest teraz przykuta do łóżka. „Rząd mógłby to rozwiązać, gdyby tylko chciał” – dodała matka.
Eni, włoski gigant naftowy z inwestycjami w całej Afryce, jest właścicielem największej liczby miejsc spalania gazu w Port Harcourt i okolicach i jest odpowiedzialny za największe spalanie w Nigerii od 2018 roku, zgodnie z analizą publicznie dostępnych danych satelitarnych.
Niektórzy mieszkańcy próbowali walczyć z Eni, ale z niewielkim powodzeniem. Jeden z młodych aktywistów, towarzysz Collins Trueman Opumie, pozwał niedawno spółkę zależną Eni wraz z nigeryjskimi służbami bezpieczeństwa za to, co jego zdaniem jest równoznaczne z uwięzieniem i torturami.
Po tym, jak zasłynął domagając się przekazania lokalnych zasobów ropy naftowej rdzennym mieszkańcom delty Nigru, Opumie twierdzi, że w sierpniu 2016 r. został aresztowany przez strażników w mieście poza Port Harcourt i przewieziony na lokalny cmentarz, gdzie grożono mu śmiercią.
Opumie twierdzi, że następnie został zamaskowany, wrzucony do pojazdu i przewieziony do Abudży, stolicy Nigerii. Tam został przewieziony do ośrodka zatrzymań w mieście, znanego jako „Hot Room”, gdzie był torturowany i przetrzymywany przez dwa lata.
Aktywista uważa, że Departament Służb Państwowych i Nigerian Agip Oil Company (NAOC) współpracowały przy jego uprowadzeniu i torturowaniu. Opumie pozywa obie firmy o 15,7 miliona funtów.
„NAOC stanowczo odrzuca zarzuty o swój udział w naruszeniu podstawowych praw człowieka zarzucanych przez powoda, jak podano w publikacji”, powiedział Eni, odpowiadając na prośbę o komentarz.
Platformy wiertnicze zostały zbudowane w delcie Nigru, jednym z najbardziej zanieczyszczonych miejsc na świecie, w latach 50. i 60. przez zachodnich gigantów naftowych, takich jak Shell i Chevron. Jednak skupiając się na wydobywaniu ropy naftowej z ziemi, miejsca te nie zostały zbudowane w celu wychwytywania uwalnianych gazów, które towarzyszyły tym operacjom.
W rezultacie gaz ten jest często po prostu spalany, gdy firmom zabraknie miejsca na jego przechowywanie, marnując kurczące się zasoby i siejąc spustoszenie w środowisku poprzez emisje metanu i CO2.
Według rządowych raportów, każdego roku kraj ten traci ponad 12,7 miliona funtów energii na spalanie gazu.
„W Nigerii głównym produktem jest ropa naftowa, więc tak zwany” gaz towarzyszący „był postrzegany jako produkt uboczny” – mówi Daniel Zavala-Araiza, starszy naukowiec w Environmental Defense Fund (EDF). „Oznacza to, że wiele krajów początkowo nie myślało o posiadaniu infrastruktury potrzebnej do wychwytywania gazu”.
Jednak wraz ze wzrostem cen gazu po inwazji Rosji na Ukrainę, inwestorzy zaczęli szukać sposobów na wykorzystanie gazu towarzyszącego, który marnuje się w krajach takich jak Nigeria.
Międzynarodowa Agencja Energii szacuje, że ilość spalanego rocznie gazu jest wystarczająca, aby zastąpić około 60 procent dostaw, które były dostarczane z Rosji do Europy przed 2022 rokiem. Eksperci twierdzą, że przechwytywanie gazu można również osiągnąć przy użyciu istniejącej technologii, bez znaczących inwestycji w infrastrukturę gazową.
Matthew Baldwin, zastępca dyrektora departamentu energii Komisji Europejskiej, powiedział w zeszłym roku, że blok szuka Nigerii, aby uzupełnić dostawy ropy i gazu importowane wcześniej z Rosji.
Jednak niedawny wzrost liczby ataków na ropociągi w Nigerii i związane z tym rosnące koszty operacyjne wystraszyły międzynarodowych inwestorów. Firmy Shell i TotalEnergies, które od lat prowadzą działalność w tym kraju, próbują obecnie sprzedać swoje nigeryjskie aktywa, powołując się na wyższe koszty ochrony swoich obiektów.
Grupy milicji często sabotują rurociągi naftowe z powodu frustracji, podczas gdy inne robią to, próbując zarobić na życie z nielegalnej rafinacji skradzionej ropy. Po kradzieży paliwa złodzieje próbują stworzyć prowizoryczne rafinerie w lasach namorzynowych – ryzykowny proces, który obejmuje gotowanie ropy w wydrążonej beczce.
„Został tylko popiół” – mówi były rzemieślnik o imieniu Mumboh, opisując znalezienie szczątków swojego przyjaciela po wybuchu nielegalnej rafinerii.
Ponieważ kryzys energetyczny i zanieczyszczenie środowiska w kraju nie wykazują żadnych oznak słabnięcia, wielu Nigeryjczyków opowiada się za odejściem od paliw kopalnych. Jednym z nich jest Fyneface Dumnamene, działacz na rzecz ochrony środowiska i lokalny dziennikarz z Port Harcourt.
Dumnamene pracuje nad dostarczeniem paneli słonecznych lokalnym społecznościom w delcie Nigru, aby zmniejszyć ich zależność od nielegalnie rafinowanych produktów naftowych – zmniejszając popyt na kradzione paliwo i zmniejszając liczbę ataków na rurociągi.
Dr Briggs twierdzi, że zatrzymanie spalania gazu może odmienić życie tysięcy Nigeryjczyków, którzy nie mają dostępu do opieki zdrowotnej na południu, chroniąc pokolenia dzieci przed wadami wrodzonymi i trudnościami w oddychaniu.
Aktywiści i lokalne grupy opowiadają się za wprowadzeniem poprawki do nigeryjskiej ustawy o ocenie oddziaływania na środowisko, wymagającej od firm energetycznych przekazywania 20% swoich zysków z powrotem do lokalnych społeczności dotkniętych spalaniem gazu, ale projekt utknął w martwym punkcie w parlamencie krajowym.
Pomimo możliwości spieniężenia nadmiaru gazu, firmy naftowe nadal spalają go na pochodniach, zagrażając życiu tysięcy ludzi w południowej Nigerii.
„Poszerzanie wydobycia gazu ziemnego powinno zostać zakończone, ale do tej pory nikt nie był w stanie tego zrobić” – mówi King Johnson Ologho Erieyowe, lider społeczności, który mieszka na obrzeżach lasu namorzynowego w Delcie. „To długa bitwa”.
Źródło: TT