„Niektórzy [twórcy/dystrybutorzy „deepfake” pornografii”, pisze Nina Jankowicz w The Atlantic, „wydają się wierzyć, że mają prawo do rozpowszechniania tych obrazów, ponieważ wprowadzili publicznie dostępne zdjęcie kobiety do aplikacji zaprojektowanej do tworzenia pornografii, stworzyli sztukę lub legalne dzieło parodii”.

Nie powinnam godzić się na bycie w Deepfake Porn
Jankowicz, która pełniła funkcję dyrektora wykonawczego nieistniejącej już „Rady ds. zarządzania dezinformacją” rządu federalnego, ma dobry powód, by denerwować się zjawiskiem deepfake porn. Niedawno odkryła, że była jego obiektem. Jest to przypuszczalnie zarówno nieprzyjemne, jak i obrzydliwe. Nie winię jej za to, że jej się to nie podoba.
Ale tak przerażające, jak deepfake porn zasadniczo przy użyciu oprogramowania, aby np. umieścić rozpoznawalną imitację głowy osoby „na” ciele aktora w filmie pornograficznym może być, jest to nieuchronnie fikcja i ekspresja, i ma prawo do takiej samej ochrony jak inne fikcje i ekspresje.
Tytuł artykułu Jankowicz brzmi „Nie powinnam godzić się na bycie w Deepfake Porn”. Ona NIE MUSI. Nie ma znaczenia, czy to robi, czy nie, ponieważ nie występuje w porno. Jej zdjęcie w rzeczywistości oficjalny portret rządu USA, który jest w domenie publicznej jest.
Jankowicz popiera ustawodawstwo, które „zapewniłoby ofiarom nieco łatwiejsze dochodzenie roszczeń, gdy nieświadomie wystąpią w pornografii bez zgody”.
„Niekonsensualne porno” polegałoby jednak na porywaniu ludzi i zmuszaniu ich do angażowania się w akty seksualne przed kamerą. Jankowicz dobrowolnie usiadł do zdjęcia, które należy do „publiczności” i z którym możemy robić, co chcemy.
Nie wszystko, co obrzydliwe, narusza prawa, a tylko rzeczy, które naruszają prawa, powinny być traktowane jako przestępstwa, a nawet czyny niedozwolone.
Powieść Joe Kleina z 1996 r. i film z 1998 r., Primary Colors, zawierały postacie, które były rozpoznawalne jako Bill i Hillary Clinton oraz członkowie wewnętrznego kręgu Clintona. Zostali oni przedstawieni jako angażujący się w działania, które mogły, ale nie musiały mieć miejsca w prawdziwym życiu, a niektóre z nich prawdopodobnie, aby skorzystać z orzeczenia Sądu Najwyższego, „odwołują się do prurientalnych zainteresowań”.
Bibliotekarka Daria Carter-Clark, która miała dobry powód, by wierzyć, że jedna z postaci przedstawionych jako zaangażowana w seksualny romans z postacią Billa Clintona była oparta na niej, pozwała ją o zniesławienie. Przegrała. Romans-a-clef – dzieła, w których prawdziwi ludzie i wydarzenia są traktowane fikcyjnie – cieszą się taką samą ochroną konstytucyjną jak inne fikcje.
I tak właśnie powinno być.
Z pewnością są jakieś chore szczeniaki, które robią chore rzeczy. Nie musi nam się to podobać i jest całkowicie zrozumiałe, gdy osoby będące celem takich rzeczy czują się pokrzywdzone i zniszczone. Ale dopóki te chore szczeniaki nie przekroczą faktycznej granicy przymusu lub przemocy, jedynym uzasadnionym narzędziem do zmiany ich zachowania jest perswazja.
Źródło: CP