Ministerstwo Zdrowia chce ograniczyć „kominy” w płacach lekarzy. Padają propozycje limitów, a środowisko medyczne ostrzega: jeśli wejdą w życie, to pacjenci zapłacą najwyższą cenę. W tle — przykłady szpitali, które przyciągają unikatowych specjalistów wysokimi kontraktami, i powiaty, gdzie chirurg czy onkolog pojawia się raz w tygodniu. Brzmi rozsądnie czy jak przepis na jeszcze dłuższe kolejki?

W skrócie:
- Propozycje limitów: ok. 40 tys. zł brutto miesięcznie (do 48 tys. w wyjątkach) i zmiana zasad rozliczeń.
- OZZL i część lekarzy: „uderzy to w dostępność świadczeń, a nie w patologie”.
- Dane AOTMiT: mediana kontraktu specjalisty to 24,6 tys. zł; skrajne kwoty dotyczą niewielkiego odsetka lekarzy.
Limity czy kaganiec? Co naprawdę proponuje resort
Ministerstwo Zdrowia na forum Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia przedstawiło pakiet zmian, w którym najmocniej wybrzmiewa górny limit miesięcznego wynagrodzenia lekarza na kontrakcie: ok. 40 tys. zł brutto, z możliwością podniesienia do 48 tys. zł w uzasadnionych przypadkach. Padło to wprost: „padły konkretne liczby: lekarze mieliby zarabiać około 40 tys. zł […] do 48 tys. zł” — czytamy w relacji.
To niejedyna modyfikacja. Dyskutowane są też:
- minimalny wymiar pracy w placówce (np. co najmniej 1/2 etatu),
- przejście z rozliczenia „za pacjenta/wykonanie” na wynagrodzenie „za godzinę”.
O „widełkach” i maksymalnej stawce godzinowej (rzędu 200–230 zł) informowały również media branżowe, potwierdzając kierunek prac resortu.
W debacie pojawia się argument, że ograniczenie skrajnych wynagrodzeń to warunek uzdrowienia finansów szpitali. Z kolei sceptycy ostrzegają, że sztywne limity utrudnią dyrektorom pozyskiwanie rzadkich specjalistów, co w praktyce oznacza mniej zabiegów „wysokomarżowych” i jeszcze większe zatory. Obie te narracje znajdują przykłady w terenie: od głośnej sytuacji w Koninie (równoległe problemy z finansowaniem onkologii i kontrakt kardiologa liczony w setkach tysięcy), po powiatowe poradnie, gdzie specjalista bywa jeden dzień w tygodniu.
„To zamknie powiaty” kontra „system musi być zrównoważony”
Lekarze i organizacje zawodowe nie mają wątpliwości, że problem istnieje — ale spierają się, gdzie leży jego źródło. Dr Jakub Kosikowski (Naczelna Rada Lekarska) mówi bez ogródek: „To ustawa o zamknięciu szpitali powiatowych”. Jak argumentuje, jeśli chirurg czy kardiolog nie będzie mógł przyjechać „na wtorki operacyjne”, placówka straci najlepiej wyceniane procedury i dopływ pieniędzy, a pacjent zostanie z dłuższą drogą do świadczenia.
OZZL dodał własny, ostry komentarz. W oficjalnym stanowisku czytamy:
„To nie lekarze odpowiadają za niedoszacowane ryczałty, źle wycenione procedury i brak środków w NFZ.”
Z drugiej strony część dyrektorów widzi sens w porządkowaniu rynku. Marek Haber (szpital w Suchej Beskidzkiej) przyznaje, że kierunek może być „rozsądny i akceptowalny”, jeśli uda się zachować równowagę między płacami a stabilnością budżetową placówek. Jak podkreśla, pensje powinny być adekwatne do kwalifikacji i odpowiedzialności — ale też do realnych możliwości systemu.
Ile naprawdę zarabiają lekarze? Dane, nie emocje
Dyskusja o „kominach” często przysłania obraz całości. Twarde liczby AOTMiT pokazują, że:
- mediana wartości pojedynczego kontraktu lekarza specjalisty wynosiła 24,6 tys. zł brutto (wrzesień 2024 r.),
- najwyższy 1 proc. kontraktów sięgał 100–300 tys. zł miesięcznie — takich umów było kilkaset w skali kraju (np. 431 we wrześniu 2024 r.). turn0search6
Kluczowy niuans: wielu lekarzy ma równolegle kilka kontraktów, a rekordziści często wykonują rzadkie, wysoko wyceniane zabiegi, „ciągnąc” przychody całych szpitali. Stąd zdanie powtarzane przez rozmówców: skrajne kwoty dotyczą setek osób w grupie ok. 150 tys. lekarzy, ale to właśnie oni generują największe wpływy dla placówek.
Co dokładnie jest na stole — i co to może zmienić
| Propozycja MZ | Na czym polega | Argument zwolenników | Obawy krytyków | Skutki dla pacjenta (potencjalnie) |
|---|---|---|---|---|
| Limit miesięczny (ok. 40 tys. zł; do 48 tys.) | Sufit na łączne wynagrodzenie lekarza na kontrakcie | Ograniczy patologie i ustabilizuje finanse szpitali | Utrudni ściąganie rzadkich specjalistów | Mniej „wysokospecjalistycznych wtorków” w powiatach, dłuższe kolejki |
| Wynagrodzenie „za godzinę” zamiast „za pacjenta” | Przejście na stawkę godzinową | Przewidywalność kosztów | Spadek produktywności („czy się stoi, czy się leży…”) | Mniej wykonanych świadczeń w tej samej jednostce czasu |
| Minimalny wymiar pracy (np. ≥ 1/2 etatu) | Obowiązek stałej obecności | Większa dostępność lekarza na miejscu | Koniec „objazdów” między szpitalami | Rzadsze procedury przeniosą się do miast wojewódzkich |
Źródło propozycji i narracji: relacje z obrad zespołu, publikacje branżowe i wypowiedzi resortu.
Pacjent między młotem a kowadłem
Co z tego ma pacjent? W krótkim terminie — prawdopodobnie niewiele dobrego. Jeśli limity zablokują elastyczne kontraktowanie „unikatowych rąk”, część wysoko wycenianych procedur zniknie z powiatów. Tam, gdzie dziś specjalista przyjmuje raz w tygodniu, jutro może nie przyjechać wcale. W tle są realne historie: poradnie, które dopiero co wznowiły działalność, i placówki, które wstrzymywały przyjęcia z braku środków — a jednocześnie ratowały się przychodami z pojedynczych zespołów zabiegowych.
Zwolennicy ograniczeń odpowiadają: bez sufitu płacowego system dalej będzie „przepalał” budżet, a dług szpitali tylko urośnie. „Kierunek zmian można ocenić pozytywnie” — słyszymy od dyrektorów, którzy walczą o bilansowanie oddziałów.
Resort uruchomił formalne konsultacje — do 7 listopada przyjmuje uwagi i propozycje dotyczące płacy minimalnej i kontraktów medyków. To krótka ścieżka, która zdecyduje, czy na początku 2026 r. wejdziemy w nową epokę rozliczeń w ochronie zdrowia, czy czeka nas korekta kursu.
„Zamiast długofalowej strategii […] proponuje się doraźne rozwiązania” — podsumowuje OZZL, przestrzegając przed prostym „cięciem kominów” bez reformy wyceny świadczeń i finansowania systemu.